niedziela, 26 kwietnia 2020

ŚWIADOMOŚĆ


Z wielu stron słyszę, iż pozytywnym efektem pandemii COVID-19 jest podniesienie się poziomu świadomości cyfrowej społeczeństwa i upowszechnienie podstawowych umiejętności korzystania z narzędzi IT. Takie głosy padają nie tylko z ust decydentów, czy dziennikarzy opisujących fenomen „zdalnej pracy”, czy „ zdalnego nauczania”, ale także - co ciekawe – cenionych przeze mnie ekspertów, którzy jeszcze rok temu rozpoczynali w mediach kampanię zaczynając od stwierdzenia: świadomość cyfrowa Polaków jest w lesie.
 
Na pierwszy rzut oka trudno nie przyznać takim tezom racji. Pod przymusem społecznego dystansu rośnie i transformuje się rynek e-commerce. Pracujemy zdalnie - na ogół wydajnie, skutecznie, szybko, a w szkołach i na uczelniach wyższych kwitną różnorodne formy kontaktu online. Liczba szkół, które korzystają z bezpłatnej platformy Office365 wzrosła… pięciokrotnie. Google wspomaga swoim G-Suite kolejne kilka tysięcy. Populacja użytkowników profilu zaufanego wzrosła w ciągu ostatnich 12 miesięcy o - bagatela - 3 mln (czyli dwukrotnie!), a pik wzrostu przypada na czasy koronawirusa. MEN wyraził oficjalnie pogląd, iż zdalne nauczanie przyjęło się w oświacie i nie ma z nim większych problemów. Ujęcie statystyczne daje wiele podstaw do myślenia o skoku, jaki dokonał się w ostatnich dwóch miesiącach w świadomości cyfrowej Polaków. Wszak w czasach pandemii wrośliśmy w świat IT, który nas skutecznie otoczył i wchłonął.  

Uważam wszakże, że statystyczny wymiar zmiany - z punktu widzenia myślenia o przyszłości, o rozwoju i wychodzeniu z kryzysu - to perspektywa fałszywa. Głusząca w nas głód potrzeb społecznych, w tym edukacyjnych. Odciągająca od rzetelnej analizy słabości i braków. Przysłaniająca wreszcie optymistycznym filtrem faktyczny obraz sytuacji, znacznie bardziej zróżnicowany i daleki od optymalnego.

Radykalny wzrost korzystania z narzędzi cyfrowych, wymuszony poszukiwaniem zastępczych kanałów komunikacji i transferu drogą elektroniczną różnorodnych dóbr i wartości, sam w sobie nie stanowi jakościowej zmiany, lecz stwarza - tylko i aż - jej możliwość. Stosując terminologię analizy SWOT nie stanowi on „silnej strony”, lecz „szansę” na transformację cyfrową społeczeństwa i kluczowej dla niego siły rozwojowej: edukacji. 

W rzeczywistości polskiej oświaty ostatnich miesięcy mamy bowiem do czynienia z atrapą lub fikcją „zdalnego nauczania”, której kontynuacja i rozwój mogą doprowadzić do zapaści szkolnictwa i zniechęcenia do rozwiązań IT - nie zaś stymulować oczekiwaną modernizację i rozwój szkół, bazujących na dobrych praktykach dydaktyki cyfrowej.  

Rzeczywistość skrzeczy. W przeważającej liczbie polskich szkół nauczyciele ograniczają się do zadaniowania ucznia (i rodzica) za pomocą e-dziennika (przyznaje to nawet dominująca na rynku tych rozwiązań firma LIBRUS w badaniu ponad 20 tysięcy rodziców). Według informacji MEN nawet 30 procent uczniów ma problem z dostępem do urządzenia cyfrowego, a ich niezidentyfikowana w skali kraju część w ogóle zniknęła z radaru szkoły – nie ma z nimi żadnego kontaktu.  

Narastają nierówności w dostępie do nauki. Wspomniane badania wskazują, że szkoły, w których wszyscy nauczyciele organizują „wirtualne klasy” i prowadzą lekcje online stanowią ledwie 7 procent badanych. Zdecydowana większość nauczycieli - aż 85 procent - ogranicza się do prostych komunikatów, przesyłając uczniom dyspozycje samodzielnego opanowania konkretnej partii materiału z podręcznika i wykonania zadania domowego. Tak, 85 procent! 

Dobrostan uczniów, ich problemy wychowawcze, zdrowie psychiczne i zagrożenia wynikające z życia w dysfunkcjonalnych rodzinach w gruncie rzeczy wyłączono na czas pandemii z obowiązków szkoły. Nie podjęto żadnej próby systematycznego zapewnienia pomocy uczniom jej potrzebujacym, a także rodzicom, obciążonym dodatkowymi obowiązkami, a zwykle przeżywającym - eufemistycznie rzecz ujmując - perturbacje zawodowe i często niepewnym jutra. 21 procent rodziców potwierdziło w ankiecie LIBRUSa, iż spędza „nad nauką” z dzieckiem pięć i więcej godzin, 18 procent - cztery godziny, 20 procent – trzy godziny, a 15 - dwie.  Rodzice przejęli rolę nauczycieli, do której w większości nie mają żadnego przygotowania.   

„Zdalne nauczanie” czasów pandemii w polskiej szkole K12 to w sporej liczbie karykatura, chaos a miejscami patologia nowoczesnej szkoły korzystającej ze środowiska cyfrowego.

Przekonanie zatem, iż pandemia przyczyniła się pozytywnie do wzrostu świadomości cyfrowej w społeczności szkolnej: wśród dyrektorów szkół i nauczycieli, uczniów i ich rodziców, a także decydentów wyznaczających szkołom cele i zadania to iluzja rzeczywistości. Ułuda prowadząca nas na manowce nowoczesnej dydaktyki cyfrowej, progresywnej edukacji i wychowania, a także przygotowania uczniów do życia w czasach rewolucji gospodarki 4.0. Zamiast szkoły XXI wieku zapewniliśmy uczniom i ich rodzicom zubożoną wersję szkoły drugiej połowy minionego stulecia, wciśniętą na siłę w kanał elektroniczny. To ślepa uliczka, z której powinniśmy się natychmiast wycofać.   

Powierzchownie przeanalizowana i przyswojona rola narzędzi IT w nowej sytuacji, zmitologizowane obawy, deficyty i luki kompetencyjne nauczycieli związane z brakiem doświadczenia w nauczaniu metodami aktywizującymi, traktowanie cyfrowego środowiska w edukacji jako „nowinki”, nie zaś jako czynnika transformującego modernizacyjnie „szkołę epoki smartfona” - to wszechobecne cechy  świadomości cyfrowej społeczności szkolnej w Polsce czasów pandemii. Świadomości mainstreamu polskiej oświaty, której nie są w stanie zmienić ani na krótką, ani na dłuższą metę znakomite osiągnięcia czołówki eduzmieniaczy, superbelfrów i innych liderów myślenia i działania na rzecz pozytywnych zmian.

Nie łudźmy się zatem, że obecny czas oznacza przemyślaną, konsekwentną i wprowadzaną na stałe  zmianę w podejściu do roli środowiska cyfrowego w dydaktyce szkolnej. Daleko nam od niej. Konieczne są bowiem zmiany systemowe. Bazując na okresowym wzmożeniu akceptacji dla wykorzystania narzędzi i treści cyfrowych (owa szansa z analizy SWOT) musimy wypracować model szkoły, w którym zajmą one ważne, ale - z góry uprzedzam - nie najważniejsze miejsce.  Dysponujemy w Polsce potencjałem intelektualnym do wykonania takiej pracy. Połączmy siły, rozproszone dotąd między wiele pożytecznych inicjatyw o ograniczonej skali.

I zróbmy to szybko, sprawnie. Prace nad tym modelem trzeba rozpocząć od zaraz, tak aby jego szkielet był gotowy na nowy rok szkolny 2020/2021, w którym już jesienią może pojawić się remisja pandemii i powrót ograniczeń, które zdemolowały polską szkołę wiosny Anno Domini 2020.

sobota, 4 kwietnia 2020

DOBROSTAN

Kwarantanna domowa uczniów, pogłębiona ostatnio zakazem samodzielnego wychodzenia z domu dla dzieci i młodzieży do lat 18, uderza we wszelkiego typu interakcje, więzi i relacje, z jakimi może  się kojarzyć szkolny okres naszego życia. Krytykowane na co dzień przez dorosłych kontakty uczniów realizowane poprzez komunikatory, media społecznościowe i narzędzia wideokonferencyjne stają się jedynym kanałem rozmowy, ekspozycji emocji i wyrażania uczuć. Mój uzależniony zdawałoby sie od Internetu wnuk z podstawówki już ma już tego dość. Dzieci nie dzwonią do siebie. Pojawiają się wyraźne oznaki znużenia komunikacją online. Zanikają relacje rówieśnicze, a jednocześnie pojawiają się potrzeby bliskości. Niezaspakajane prowadzą do kłopotów emocjonalnych i mogą stać się przyczyną zaburzeń psychicznych.

Badanie PISA 2018, z którego pełny raport dotyczący Polski opublikował ostatnio Instytut Badań edukacyjnych, już rok temu wskazywało na problemy wychowawcze i zdrowotne w polskich szkołach. W ciągu sześciu lat aż o 10 punktów procentowych – do 19% wzrosła liczba piętnastolatków, którzy czują się w szkole samotni, 22% uważa, że czuje się niezręcznie i nie pasuje szkoły. Aż 40% nie czuje się częścią szkoły. Poczucie przynależności do szkoły wśród polskich uczniów należy do najniższych pośród badanych krajów OECD (15 miejsce od końca 79 listy badanych krajów).

W roku 2018 było źle, ale dziś jest jeszcze gorzej. Izolacja od rówieśników, brak ruchu, nowa sytuacja domowa całodobowego współdzielenia przestrzeni z pracującymi rodzicami i rodzeństwem, nowe - często absurdalne - wymagania szkolne, a na końcu natłok niepokojących informacji i dziesiątki godzin spędzonych z laptopem, tabletem czy smartfonem zdemolowały codzienność uczniów, wzmacniając poczucie niepewności, strachu, samotności.

Wydawałoby się, że zjawiska te powinna łatwo i szybko zdiagnozować polska szkoła, wszak i bez koronawirusa stała się w ostatnich latach wylęgarnią depresji u co czwartego - piątego ucznia w wieku gimnazjalnym. A także, że system oświaty - a zatem - władze publiczne zareagują niemal automatycznie, zalecając szczególną dbałość o dobrostan uczniów i budowanie wspólnoty.

Nic bardziej mylnego. Przeciwnie. Dobrostan ucznia znalazł się w tle wprowadzonego modelu "zdalnego nauczania". Na pierwszym miejscu postawiono realizację podstawy programowej i przygotowanie do egzaminów.  Czyli spełnienie wymogów formalnych i wyścig szczurów.

Pandemia wchodzi w fazę silnego rozwoju. Rosną wskaźniki zarażeń i śmierci w wyniku choroby COVID-19. Epidemiolodzy prognozują, iż możliwość powrotu uczniów do szkół do końca maja jest wysoce wątpliwa. W Szwecji - która obrała liberalny kurs walki z koronawirusem, bazujący na samodyscyplinie społecznej, trwa debata o zamknięciu dotąd działających podstawówek. Media piszą, że we Francji odwołano matury zaplanowane na… czerwiec. W tej sytuacji utrzymywanie obecnego modelu funkcjonowania szkół - sugerującego, iż prowadzone obecnie „zdalne nauczanie”, czyli realizacja podstawy programowej, może zastąpić szkołę w jej funkcjach edukacyjnych i wychowawczych - jest przedłużaniem stanu niepewności w społecznościach szkolnych, utrwalaniem nieskuteczności procesów dydaktycznych  i pogłębianiem czasu rozjeżdżania się działań systemu szkolnego z wyzwaniami czasu pandemii. 

Szkodzi to wszystkim. A z perspektywy tych rozważań: przede wszystkim uczniom. Pozostawia ich bowiem samych sobie z rosnącymi problemami osobistymi i rozdarciem między fikcją kontynuacji nauki w warunkach nierówności szans (o czym już pisałem w tekście „Nierówność”), a realnymi wyzwaniami czasów odosobnienia, niepewności ekonomicznej rodzin, czy zagrożenia zdrowia i życia. 

Nie jesteśmy skazani na taki scenariusz. Racjonalnym rozwiązaniem staje się zwrócenie działań szkoły na inne tory: ratowania dobrostanu uczniów (a jednocześnie nauczycieli i rodziców), budowania wspólnot szkolnych poprzez zapewnienie stałej interakcji wychowawczej między uczniami i nauczycielami (w tym wychowawcami klas) oraz wzmacniania spójności społecznej w duchu solidarności wobec poczucia wspólnego zagrożenia. 

Nie mam ambicji proponowania zamkniętej listy rekomendacji. Tu potrzeba większej liczby strategów - najwyższy czas na powołanie na poziomie centralnym antykryzysowego sztabu ekspertów, wypracowującego rozwiązania na nowy rok szkolny 2020/2021. Ale za dość oczywiste działania do szybkiego wprowadzenia uważam:
  • odejście od toku realizacji podstawowy programowej i silnej weryfikacji toku nauczania, bazującej obecnie na e-dziennikach - współczesnych fetyszach „zdalnego nauczania” na rzecz koncentracji na wychowawczych i opiekuńczych celach szkoły, z zachowaniem elementów dydaktyki prowadzonej w aktywizujący ucznia, interaktywny sposób 
  • zapewnienie bieżącej infomacji ze strony władz oświatowych - jednoznacznej, jasnej w przekazie, odpowiadającej na wątpliwości nauczycieli, dyrektorów szkół i rodziców, ale i uczniów.  To zadanie dla MEN, kuratoriów i samorządów jako organów prowadzących szkół realizowane w formule konferencji prasowych decydentów oraz help desk online dostępnego 5dni/8h.   
  • wprowadzenie codziennej komunikacji wychowawcy klasy z jej uczniami, z wykorzystaniem wielofunkcyjnych, bezpiecznych platform, a gdzie to niemożliwe z innych rozwiązań wideokonferencyjnych - swoiste „lekcje wychowawcze” na tematy bieżące, związane z przystosowaniem się do życia w nowych warunkach domowych, problemami osobistymi uczniów i rodzin, wydarzeniami na świecie
  • znacząco większe niż dotąd wykorzystywanie w pracy nauczyciela i ucznia platform edukacyjnych, na których można organizować pracę klasy i ucznia, udostępniających obecnie bezpłatnie bogate zasoby edukacyjnej i narzędzia wspierające tok uczenia (się), a także narzędzia do sprawdzania nabytej wiedzy 
  • zerwanie z frontalnym modelem nauczania i zadaniowaniem uczniów via e-dziennik na rzecz stawiania uczniom wyzwań wspólnej pracy nad projektami edukacyjnymi. Przedmiotowymi, ale jeszcze lepiej międzyprzedmiotowymi, angażującymi zespoły uczniów do pracy grupowej, kontaktów z nauczycielami różnych przedmiotów, ocena postępu uczniów na podstawie wyników projektów a nie tylko testów
  • organizacja konkursów dla szkół, klas i uczniów na poziomie gminnym, regionalnym i ogólnopolskim na najlepsze projekty edukacyjne, w których rywalizowaliby zespoły uczniowskie, a także rożnego typu konkursów i testów dla uczniów (z nagrodami), pobudzających aktywność poznawczą 
  • udostępnianie przez wszystkich pedagogów i psychologów szkolnych porad i wsparcia poprzez łatwo dostępne kanały tele- i wideokomunikacji.   
Do rozważenia - po konsultacji z epidemiologami – przedkładam podjęcie decyzji o wcześniejszym zakończeniu roku szkolnego, powszechnej promocji do wyższych klas, przesunięciu już teraz terminu matur na lipiec, przeniesieniu niezrealizowanej części podstaw programowych do nowego roku szkolnego oraz zmianę organizacji roku szkolnego 2020/2021 (w przypadku zamknięcia roku szkolnego z końcem kwietnia – rozpoczęcie go od lipca lub sierpnia br.).

Wskazane działania odciążające szkoły i rodziny ze złych emocji wewnątrzśrodowiskowych i napięć rozplenionych wszechogarniającym hejtem w Internecie można zrealizować relatywnie szybko i sprawnie w porównaniu do obecnego wariantu aktywności szkoły. Kontynuacja obecnego toku "zdalnego nauczania" - ostrzegam - to droga wysoce ryzykowna, która już niedługo kosztować będzie drogo polską społeczność szkolną, a w przyszłości przyczyni się do pogłębiania problemów społecznych. Najwyższy czas na strategiczne decyzje.