Z
wielu stron słyszę, iż pozytywnym efektem pandemii COVID-19 jest podniesienie
się poziomu świadomości cyfrowej społeczeństwa i upowszechnienie podstawowych umiejętności
korzystania z narzędzi IT. Takie głosy padają nie tylko z ust decydentów, czy dziennikarzy
opisujących fenomen „zdalnej pracy”, czy „ zdalnego nauczania”, ale także - co
ciekawe – cenionych przeze mnie ekspertów, którzy jeszcze rok temu rozpoczynali
w mediach kampanię zaczynając od stwierdzenia: świadomość cyfrowa Polaków
jest w lesie.
Na
pierwszy rzut oka trudno nie przyznać takim tezom racji. Pod przymusem społecznego
dystansu rośnie i transformuje się rynek e-commerce. Pracujemy zdalnie - na ogół
wydajnie, skutecznie, szybko, a w szkołach i na uczelniach wyższych kwitną różnorodne
formy kontaktu online. Liczba szkół, które korzystają z bezpłatnej platformy
Office365 wzrosła… pięciokrotnie. Google wspomaga swoim G-Suite kolejne kilka
tysięcy. Populacja użytkowników profilu zaufanego wzrosła w ciągu ostatnich 12
miesięcy o - bagatela - 3 mln (czyli dwukrotnie!), a pik wzrostu przypada na czasy koronawirusa. MEN wyraził oficjalnie pogląd,
iż zdalne nauczanie przyjęło się w oświacie i nie ma z nim większych problemów.
Ujęcie statystyczne daje wiele podstaw do myślenia o skoku, jaki dokonał się w ostatnich
dwóch miesiącach w świadomości cyfrowej Polaków. Wszak w czasach pandemii
wrośliśmy w świat IT, który nas skutecznie otoczył i wchłonął.
Uważam
wszakże, że statystyczny wymiar zmiany - z punktu widzenia myślenia o
przyszłości, o rozwoju i wychodzeniu z kryzysu - to perspektywa fałszywa. Głusząca w nas głód potrzeb społecznych, w tym edukacyjnych. Odciągająca od rzetelnej analizy
słabości i braków. Przysłaniająca wreszcie optymistycznym filtrem faktyczny obraz sytuacji, znacznie bardziej
zróżnicowany i daleki od optymalnego.
Radykalny
wzrost korzystania z narzędzi cyfrowych, wymuszony poszukiwaniem zastępczych kanałów
komunikacji i transferu drogą elektroniczną różnorodnych dóbr i wartości, sam w sobie nie stanowi jakościowej zmiany, lecz stwarza -
tylko i aż - jej możliwość. Stosując terminologię analizy SWOT nie stanowi on „silnej
strony”, lecz „szansę” na transformację cyfrową społeczeństwa i kluczowej dla
niego siły rozwojowej: edukacji.
W
rzeczywistości polskiej oświaty ostatnich miesięcy mamy bowiem do czynienia z
atrapą lub fikcją „zdalnego nauczania”, której kontynuacja i rozwój mogą
doprowadzić do zapaści szkolnictwa i zniechęcenia do rozwiązań IT - nie zaś stymulować oczekiwaną modernizację
i rozwój szkół, bazujących na dobrych praktykach dydaktyki cyfrowej.
Rzeczywistość skrzeczy. W
przeważającej liczbie polskich szkół nauczyciele ograniczają się do zadaniowania
ucznia (i rodzica) za pomocą e-dziennika (przyznaje to nawet dominująca na
rynku tych rozwiązań firma LIBRUS w badaniu ponad 20 tysięcy rodziców). Według
informacji MEN nawet 30 procent uczniów ma problem z dostępem do urządzenia cyfrowego, a ich niezidentyfikowana w skali kraju część w ogóle zniknęła z radaru szkoły – nie ma z nimi żadnego kontaktu.
Narastają nierówności w dostępie do nauki. Wspomniane badania wskazują, że
szkoły, w których wszyscy nauczyciele organizują „wirtualne klasy” i prowadzą
lekcje online stanowią ledwie 7 procent badanych. Zdecydowana większość nauczycieli
- aż 85 procent - ogranicza się do prostych komunikatów, przesyłając uczniom dyspozycje
samodzielnego opanowania konkretnej partii materiału z podręcznika i wykonania
zadania domowego. Tak, 85 procent!
Dobrostan
uczniów, ich problemy wychowawcze, zdrowie psychiczne i zagrożenia wynikające z
życia w dysfunkcjonalnych rodzinach w gruncie
rzeczy wyłączono na czas pandemii z obowiązków szkoły. Nie podjęto żadnej próby
systematycznego zapewnienia pomocy uczniom jej potrzebujacym, a także rodzicom, obciążonym dodatkowymi
obowiązkami, a zwykle przeżywającym - eufemistycznie rzecz ujmując - perturbacje
zawodowe i często niepewnym jutra. 21 procent rodziców potwierdziło w ankiecie
LIBRUSa, iż spędza „nad nauką” z dzieckiem pięć i więcej godzin, 18 procent - cztery
godziny, 20 procent – trzy godziny, a 15 - dwie. Rodzice przejęli rolę nauczycieli, do której w
większości nie mają żadnego przygotowania.
„Zdalne
nauczanie” czasów pandemii w polskiej szkole K12 to w sporej liczbie
karykatura, chaos a miejscami patologia nowoczesnej szkoły korzystającej ze
środowiska cyfrowego.
Przekonanie
zatem, iż pandemia przyczyniła się pozytywnie do wzrostu świadomości cyfrowej w
społeczności szkolnej: wśród dyrektorów szkół i nauczycieli, uczniów i ich rodziców,
a także decydentów wyznaczających szkołom cele i zadania to iluzja rzeczywistości.
Ułuda prowadząca nas na manowce nowoczesnej dydaktyki cyfrowej, progresywnej edukacji
i wychowania, a także przygotowania uczniów do życia w czasach rewolucji gospodarki
4.0. Zamiast szkoły XXI wieku zapewniliśmy uczniom i ich rodzicom zubożoną
wersję szkoły drugiej połowy minionego stulecia, wciśniętą na siłę w kanał
elektroniczny. To ślepa uliczka, z której powinniśmy się natychmiast wycofać.
Powierzchownie
przeanalizowana i przyswojona rola narzędzi IT w nowej sytuacji, zmitologizowane
obawy, deficyty i luki kompetencyjne nauczycieli związane z brakiem
doświadczenia w nauczaniu metodami aktywizującymi, traktowanie cyfrowego środowiska
w edukacji jako „nowinki”, nie zaś jako czynnika transformującego modernizacyjnie
„szkołę epoki smartfona” - to wszechobecne cechy świadomości cyfrowej społeczności szkolnej w
Polsce czasów pandemii. Świadomości mainstreamu polskiej oświaty, której
nie są w stanie zmienić ani na krótką, ani na dłuższą metę znakomite osiągnięcia
czołówki eduzmieniaczy, superbelfrów i innych liderów myślenia i działania na
rzecz pozytywnych zmian.
Nie
łudźmy się zatem, że obecny czas oznacza przemyślaną, konsekwentną i wprowadzaną
na stałe zmianę w podejściu do roli środowiska
cyfrowego w dydaktyce szkolnej. Daleko nam od niej. Konieczne są bowiem zmiany
systemowe. Bazując na okresowym wzmożeniu akceptacji dla wykorzystania narzędzi
i treści cyfrowych (owa szansa z analizy SWOT) musimy wypracować model szkoły, w
którym zajmą one ważne, ale - z góry uprzedzam - nie najważniejsze miejsce. Dysponujemy w Polsce potencjałem intelektualnym do wykonania takiej pracy. Połączmy siły, rozproszone dotąd między wiele pożytecznych inicjatyw o ograniczonej skali.
I zróbmy to szybko, sprawnie. Prace
nad tym modelem trzeba rozpocząć od zaraz, tak aby jego szkielet był gotowy na
nowy rok szkolny 2020/2021, w którym już jesienią może pojawić się remisja
pandemii i powrót ograniczeń, które zdemolowały polską szkołę wiosny Anno
Domini 2020.