niedziela, 6 sierpnia 2017

Przaśna lekkość ignorancji

Na Facebooku napisałem, że czuję się zażenowany entuzjazmem i poparciem, z jakim w moim mieście zorganizowano w ostatni weekend imprezę disco polo. I zaraz dowiedziałem się, że udostępniając w sieci taki sąd staję się małym człowiekiem, tudzież dzielę ludzi na lepszy i gorszy sort, jak znany polityk. W końcu stwierdzono, że narzekacz jestem i krytykant. Przeszkadzacz.      

Dowodem na to, że nie mam racji -  cytuję moich oponentów na FB – jest tłum młodych na ogół ludzi bawiących się do rytmu topowych podobno discopolowych grup o wdzięcznych nazwach: Łobuzy, Camasutra, Milano, Top Girls, After Party i BOYS. Mamy prawo się bawić i nic ci do naszych gustów - pisali. Miasto potrzebuje takich imprez, przyszło więcej ludzi niż na imprezy na rynku  - podkreślali. Nie dorabiajcie ideologii - twórczyni tej imprezy widzi w tym pieniądz. Czuje trendy, wie gdzie jest kasa i tak trzymać -­­ podsumował znajomy biznesmen. Ktoś napisał nawet, że skłonny był uznawać mnie dotąd za lokalny autorytet, ale ta wypowiedzią przekreśliłem tę szansę. Postanowiłem zatem wyjaśnić w szczegółach moje stanowisko.

Krytykom mojej negatywnej opinii na temat disco polo najsampierw chciałbym przypomnieć, że w Rzeczpospolitej Polskiej każdy ma prawo do wypowiadania swoich tez, poglądów i przekonań. Pewnie zabrzmi to humorystycznie w kontekście cośkolwiek podkasanej muzy, z jaką mieliśmy do czynienia, ale taką wolność gwarantuje nam art. 54 Konstytucji RP. Mieć własne zdanie podkreślę - moi szanowni krytycy - to przejaw korzystania z wolności, o której tyle dyskutujemy ostatnio. 

Mojego adwersarza, który widzi we mnie małego człowieka chciałbym poprosić o chwile zastanowienia. Warto bowiem ważyć obraźliwe słowa, by nie uchybić temu fundamentalnemu prawu każdego obywatela RP. Sytuacja bowiem łatwo może się odwrócić i wtedy obie strony będą zdane tylko na łączącą ich cienką nić poszanowania dobrych zwyczajów, norm kulturowych dyskusji i szacunku dla innego człowieka. Gdy ją przerwą, grozi nam dyskusja na maczugi. Wszechogarniające internet hejt, chamstwo i głupota pokazują, w jakie szambo wskakujemy, gdy normy takie mamy za nic, gdy nie widząc po drugiej stronie żywego człowieka plujemy mu w twarz bezkarnie.

Dyskusja na temat roli kiczu, czy popkultury ludowej jest stara jak współczesny świat. Upraszczając: disco polo uważam za wyraz braku muzycznej kultury i tandety, więc tak oceniłem ten rodzaj ekspresji w moim wpisie na FB. Każdy bawi się jak potrafi, jak rozumie świat, w zgodzie z kulturą środowiska, w którym się wychował i żyje. Muzyka popludowa, w której disco polo jest po uszy zanurzone,  znana jest nam od dziesięcioleci z wiejskich wesel, zabaw w remizie i festynów. Taki mamy klimat. Nic nie mam zatem do oszołomionych radością pieśni Jesteś szalona!, czy zaciekawionych powagą argumentów utworu To dla ciebie jestem całą prawdą. Żyję spokojnie w ich otoczeniu. Ale na argumenty o sortowaniu ludzi mam prawo jasno powiedzieć: nie dyskutujemy tu o gustach, lecz o istniejącej, zobiektywizowanej hierarchii wartości muzycznych, jakości tekstu i wyrazu scenicznego. Biorą się one z pozyskiwanej wiedzy, ćwiczenia gustu i osobistych przymiotów smaku. Słusznie pisał Herbert: Tak więc estetyka może być pomocna w życiu,  nie należy zaniedbywać nauki o pięknie. Wciąż zatem jeszcze można trzymać poziom, odznaczać się kulturą artystycznych wyborów, kształcić gust. Rozumieć że Raz, Dwa, Trzy to gwarancja wysokiej próby artystycznej, a Tropic to chała.

Przaśne, schematyczne, monotonne w gruncie rzeczy disco polo jest ersatzem - prymitywnym zamiennikiem muzyki tanecznej. Trywialne, grafomańskie, płytko jednoznaczne rymy tekstów - nawet miłośnikom tego „gatunku” przelatują przez uszy. Gwiazdorstwo, blichtr i schematyczność scenicznych show próbuje zastępować scenerię koncertów kapel rockowych, ale bez powodzenia, chyba że koncert transmituje Polsat. Tak, wiem, nie powinienem się dziwić: zgodnie z prawem naszego rodaka Kopernika zły pieniądz wypiera dobry. Ale hierarchia wartości muzycznych pozostaje, moi drodzy adwersarze. Wciąż jeszcze pozostaje w grze, choć wokół nas ludzie dorastają masowo w przaśnej lekkości ignorancji stymulowanej mediami społecznościowymi.

Dlatego nie dzieląc ludzi politycznie na dobry i zły sort, a tylko przeciwstawiając muzykę wartościową artystycznie szmirze, można w kulturalny, acz krytyczny sposób rozróżniać tych nielicznych, którzy na rynku bawili się podczas wieczoru Był sobie blues, przygotowanego znakomicie przez Wojtka Klicha, od tłumu co na łączce gibał się rozanielony w takt piosenek seksownych girlasek z Camasutry.         

Że na łączce były tłumy? A jakie to ma znaczenie w ocenie muzyki? Czy 100 tysięcy rozpromienionych występem Zenka Martyniuka, czynią z jego występu wydarzenie artystyczne? Czy „tylko” czterysta osób słuchających Lullaby na tarnowskim rynku powoduje, że świetna muzyka Wicked Heads traci na wartości?

Nie, nie traci. Wciąż zatem możemy spokojnie mówić, moi szanowni adwersarze, o tych co lubią popszmiry i rozochoceni śpiewają wraz z Weekendem: Ja i tak się nie zmienię, ja zawsze będę taki. Teraz mnie to wali, bo jestem na fali, oraz o tych, którzy nucą za Stingiem: Tylko prawdziwy człowiek może z uśmiechem znieść ignorancję. Bądź sobą nie ważne co mówią.

Zgadzam się, że Tarnowowi brakuje masowych imprez artystycznie, ale i społecznie atrakcyjnych, które przyciągnęłyby do miasta tłumy i pozwoliłyby dumnie zaznaczyć się na mapie Polski jakością najwyższej próby. Ale wybór disco polo jako kleju dla takiego wydarzenia to chichot historii, smutne dla miejscowej inteligencji podsumowanie niemal trzech dekad wolności dla miasta z aspiracjami, potencjałem i artystycznymi indywidualnościami. Disco Pole zbiegło się w czasie z Przystankiem Woodstock 2017. Jeśli  moi adwersarze dotąd nie wyczuli o jaką różnicę w jakości i wadze wydarzenia budującego markę Tarnowa mi chodzi, to właśnie o podobną, jaka dzieli sens, duch i atrakcyjność obu tych wydarzeń. Podkreślę: podobną, nie tożsamą, w swoich skutkach społecznych, ale oczywiście w mniejszej skali.

Na koniec: jednego argumentu nie sposób odeprzeć. Że na disco polo robi się dobry biznes. Tak jak na plastikowych pamiątkach z Krupówek; osłodzonej, acz zmrożonej wodzie z kranu w straganie na plaży, czy odpustowych cukierkach, gwizdkach i balonach. Pecunia non olet. Każdy orze, jak może - nic do tego nie mam, powtórzę. Za to mam lata na karku, cynizm współczesnego biznesu jest mi znany. Chciałbym wszak, byśmy w imię sympatii i uznania dla organizatorki tego show, które od dawna dzielę z wieloma osobami zaangażowanymi w sprawy lokalne, nie pompowali balona wydarzenia nikłej wartości artystycznej i społecznej, a kartofla nazywali białymi truflami, pośpiewując po mrożkowsku w takt hitu Tarzan Boy: Hula gula szumi gaj. Hula gula daj mi, daj. Kaligula jak drakula wciąż ochotę ma, ooo. Kula gula szumią bzy. Kula gula płyną łzy. Kaligula to drakula aaaaaaaa, hej!". Warto już dziś nauczyć się tej frazy, bo przecież spotkamy się za rok?

Krzysztof Głomb