wtorek, 1 maja 2018

NOTES KERALSKI (1)

Kochin. Wielokulturowy tygiel splątanych opowieści, interesów i smutków. Historia wplątała mnie w to miasto, w kościele śp. Franciszka zwiedzam tablicę na grobie Vasco da Gama. Uważni czytelnicy mych wpisów wiedzą, że to nie przypadek. W ostatnich latach pielgrzymuję sobie chaotycznie acz z determinacją do miejsc związanych z losem ludzi, którzy otworzyli Europie oczy na świat. Przydaliby się dziś tacy przewodnicy.
Kerala. Niby jeden a najbogatszych stanów Indii, żyje z ropy, której nie ma, ale przy której wydobywaniu pracują w na Bliskim Wschodzie setki tysięcy emigrantów. Miliardy milionów riali, dirhamów, dinarów, a w końcu dolarów trafiają do indyjskich banków, żywią całe wielopokoleniowe rodzinny, napędzają biznesy. Dlatego wjeżdżając późnym wieczorem do wielomilionowego Calicutu odczuwam deja vu. Widzę europejską stolicę o szerokich ulicach, rozbłyskającą kolorowymi światłami gigantycznych bilboardów i wielkich sklepów globalnych marek. A potem w hotelu zamawiam i jem najlepszy w życiu club sandwich. Egzotycznie tu czysto, samochody jeżdżą spokojnie. Twarze z całego świata, następnego dnia obok przy stoliku je kolację dwójka Chińczyków, tuż obok czwórka Japończyków i cała wycieczka Brytyjczyków.
Nie wierzcie w Indiach Google Maps! 200 km sześćdziesiątką szóstką z Kochi do Calicutu zajmie wam 10 godzin. Dwa razy więcej, niż wskazanie nawigacji. Tutejsze drogi to katastrofa. W Kerali rządzi Komunistyczna Partia Indii (Marksistowska),  czerwone flagi z sierpem i młotem widać w każdej wiosce, kiedy więc kilka dni później na całkiem wygodnym higheway’u w Karnatace pytam naszego kierowcę Rashida, jak to jest: Kerala przecież super bogata, a na wybrzeżu nie uświadczysz nawet 10 km dobrej drogi, odpowiada: „komuniści wszystko rozkradną, a ludzie na nich zagłosują. Taka karma. Kerala się stacza. Tu w Karnatace też jest korupcja, ale przynajmniej drogi zbudowali” (to ciekawe, bo w tym stanie rządzi partia premiera Narandry Modiego – Indyjska Parta Ludowa – która doszła do władzy głównie z hasłami antykorupcyjnymi).
Wąsate i antracytowe twarze na ulicy Kochinu to zapewne Tamilowie z sąsiedniego, dwukrotnie liczniejszego stanu Tamilnadu (64 mln mieszkańców, prawie dwie Polski, Kerala zmieści się w jednej). Banalna konstatacja, że Indie to kraj skrajnych kontrastów, każe tam skonfrontować supernowoczesne usługi cyfrowe Bangalore (stan jest największym w Indiach eksporterem produktów informatycznych) z rolnictwem hodującym ukryte bezrobocie.
Tysiące Tamilów migrowało i migruje na wschód na Wybrzeże Malabarskie, czy choćby na plantacje herbaty tuż za granicą stanu, w Ghatach Zachodnich. To dla nich w  Kochinie filantropijne organizacje stworzyły najdziwniejsze miejsce pracy do którego ostatnio dotarłem: spółdzielczą, a jakże inaczej w praktykującej komunie, pralnię i prasowalnię, w której stara Tamilka prasowała hotelową pościel żelazkiem ma węgiel drzewny. Klientami tego socjału są okoliczne hotele i pensjonaty. Co prawda to nie Radźastan, ale turystyka dodaje do keralskiego PKB parę drobnych.