wtorek, 1 maja 2018

NOTES KERALSKI (1)

Kochin. Wielokulturowy tygiel splątanych opowieści, interesów i smutków. Historia wplątała mnie w to miasto, w kościele śp. Franciszka zwiedzam tablicę na grobie Vasco da Gama. Uważni czytelnicy mych wpisów wiedzą, że to nie przypadek. W ostatnich latach pielgrzymuję sobie chaotycznie acz z determinacją do miejsc związanych z losem ludzi, którzy otworzyli Europie oczy na świat. Przydaliby się dziś tacy przewodnicy.
Kerala. Niby jeden a najbogatszych stanów Indii, żyje z ropy, której nie ma, ale przy której wydobywaniu pracują w na Bliskim Wschodzie setki tysięcy emigrantów. Miliardy milionów riali, dirhamów, dinarów, a w końcu dolarów trafiają do indyjskich banków, żywią całe wielopokoleniowe rodzinny, napędzają biznesy. Dlatego wjeżdżając późnym wieczorem do wielomilionowego Calicutu odczuwam deja vu. Widzę europejską stolicę o szerokich ulicach, rozbłyskającą kolorowymi światłami gigantycznych bilboardów i wielkich sklepów globalnych marek. A potem w hotelu zamawiam i jem najlepszy w życiu club sandwich. Egzotycznie tu czysto, samochody jeżdżą spokojnie. Twarze z całego świata, następnego dnia obok przy stoliku je kolację dwójka Chińczyków, tuż obok czwórka Japończyków i cała wycieczka Brytyjczyków.
Nie wierzcie w Indiach Google Maps! 200 km sześćdziesiątką szóstką z Kochi do Calicutu zajmie wam 10 godzin. Dwa razy więcej, niż wskazanie nawigacji. Tutejsze drogi to katastrofa. W Kerali rządzi Komunistyczna Partia Indii (Marksistowska),  czerwone flagi z sierpem i młotem widać w każdej wiosce, kiedy więc kilka dni później na całkiem wygodnym higheway’u w Karnatace pytam naszego kierowcę Rashida, jak to jest: Kerala przecież super bogata, a na wybrzeżu nie uświadczysz nawet 10 km dobrej drogi, odpowiada: „komuniści wszystko rozkradną, a ludzie na nich zagłosują. Taka karma. Kerala się stacza. Tu w Karnatace też jest korupcja, ale przynajmniej drogi zbudowali” (to ciekawe, bo w tym stanie rządzi partia premiera Narandry Modiego – Indyjska Parta Ludowa – która doszła do władzy głównie z hasłami antykorupcyjnymi).
Wąsate i antracytowe twarze na ulicy Kochinu to zapewne Tamilowie z sąsiedniego, dwukrotnie liczniejszego stanu Tamilnadu (64 mln mieszkańców, prawie dwie Polski, Kerala zmieści się w jednej). Banalna konstatacja, że Indie to kraj skrajnych kontrastów, każe tam skonfrontować supernowoczesne usługi cyfrowe Bangalore (stan jest największym w Indiach eksporterem produktów informatycznych) z rolnictwem hodującym ukryte bezrobocie.
Tysiące Tamilów migrowało i migruje na wschód na Wybrzeże Malabarskie, czy choćby na plantacje herbaty tuż za granicą stanu, w Ghatach Zachodnich. To dla nich w  Kochinie filantropijne organizacje stworzyły najdziwniejsze miejsce pracy do którego ostatnio dotarłem: spółdzielczą, a jakże inaczej w praktykującej komunie, pralnię i prasowalnię, w której stara Tamilka prasowała hotelową pościel żelazkiem ma węgiel drzewny. Klientami tego socjału są okoliczne hotele i pensjonaty. Co prawda to nie Radźastan, ale turystyka dodaje do keralskiego PKB parę drobnych.

piątek, 20 kwietnia 2018

Centrum Szkolenia Rycerzy Jedi w Tarnowie, czyli o wizji rozwoju miasta

Marcin Pulit, duszą i sercem tarnowianin, człowiek którego znam od lat i mogę tylko cenić i lubić, w swoim blogu https://mariuszmarcinpulit.wordpress.com/2018/04/10/jak-powtorzyc-efekt-bilbao-w-tarnowie/#more-145 pod znamiennym tytułem Jak powtórzyć efekt Bilbao w Tarnowie? podejmuje niezwykle dziś ważny temat wizji rozwoju naszego miasta, którego subregionalna pozycja - w świetle wyników badań naukowych - jest zagrożona (por. np.  prof. Przemysław Śleszyński Delimitacja miast średnich tracących funkcje społeczno-gospodarcze, Warszawa 2016).    
Trudno się nie cieszyć, że ten głos pojawia się w przestrzeni publicznej, bowiem mimo zbliżających się wyborów niewiele słyszymy na ten temat od potencjalnych kandydatów do rady miasta czy aspirujących do urzędu Prezydenta Tarnowa. Cieszy także to, że Marcin Pulit podejmuje ten temat niedeterministycznie, wierząc w szansę przełomu, „przełożenia wajchy”, odnowy nadziei u mieszkańców karmionych na ogół narzekaniami i owocami lokalnych waśni.
Wiele bowiem jest w głowach i rękach mieszkańców. Rzeczywistość to może nie plastelina, ale też nie kamień, w którym mozolnie trzeba wykuwać przyszłość. O tym że ludzie mają sporo do powiedzenia zaświadcza choćby zbiór postulatów opracowany przez aktywistów miejskich i przedstawicieli NGO w ramach deliberatywnego procesu prac nad tzw. strategią obywatelską Tarnowa na przełomie 2016/2017r.
Z diagnozą Marcina (jesteśmy na Ty, mam nadzieję, że się nie obrazi!) zgadzam się w 100%. Nie mogę wszakże powiedzieć tak samo o podejściu Autora do kreowania wizji przyszłości miasta i założeniach tejże, zwłaszcza zaś o  pomyśle na „centrum kosmosu i kosmologii”, jakie miałoby powstać w Tarnowie i podobnie jak Muzeum Guggenheima w Bilbao nadać ton rozwojowi grodu nad Wątokiem i Białą Dunajcową.
Dlaczego – spytają zwolennicy prostych odpowiedzi na proste pytania? Ano dlatego, że ten pomysł powiela znane nie od dziś z publicystycznych wywodów błędy w rozumieniu natury procesów rozwoju lokalnego, z jakimi mieliśmy do czynienia w Polsce, także w niedalekiej okolicy. Błędy polegające na upatrywaniu głównych wektorów rozwojowych w zaimportowaniu do rzeczywistości miasta jednej czy drugiej „big idea”, zdaniem pomysłodawców sprawdzonej gdzieś na świecie, która ma być turbosilnikiem zmian i rozwoju miasta czy regionu.
Niemal wszyscy liczący się badacze procesów rozwoju w Europie, wliczając w to wybitny ośrodek badawczy EUROREG prof. Grzegorza Gorzelaka w Warszawie twierdzą, że zrównoważony i stabiliny rozwój  wynika głównie z czynników endogennych, czyli z naszego lokalnego potencjału wzmocnionego dodatkowymi wartościami np. funduszami europejskimi, strategicznym znaczeniem dla państwa etc. Kluczowe są zatem nasze zasoby, to one muszą tworzyć podglebie rozwojowych idei. Bez nich wykreujemy dzieła o sensie ulotnym, które usychać będą przez lata, bo „miejska gleba” nie jest w stanie im dostarczać  rozwojowych soków.
Pomysł na „centrum kosmosu i kosmologii” nie ma żadnego oparcia w historii, kapitale intelektualnym, typie i specjalizacji firm tarnowskich, poziomie uczelni wyższych i wielu innych czynnikach wewnętrznych miasta. Nie ma też w mieście żadnego liczącego się zespołu ludzi zainteresowanych tym tematem a ks. prof. Michał Heller ma już 82 lata (oby żył wiecznie!) i mieszanie go do tej dyskusji jest mocno wątpliwe. Nie sposób bowiem sobie wyobrazić jego pełne zaangażowanie w ten projekt, a tylko takie mogłoby dać niewielką, ale jednak szansę sukcesu.   
Jest to pomysł, wybacz Marcinie, znacznie gorszy - w swej kategorii - od zaproponowanego przez jednego z moich bliskich współpracowników konceptu ulokowania w Tarnowie „centrum szkolenia Rycerzy Jedi”. W tym przypadku w odróżnieniu od „centrum kosmosu i kosmologii” można by być pewnym wielu chętnych do udziału w tym przedsięwzięciu, a i gości przybywających do Tarnowa nie zabraknie. Byłoby to przecie jedyne tego typu centrum w tej części świata. Pomysł zaje…y – jak powiedziałoby pokolenie X. Ale żarty na bok.
Rozumiem marzenia nas, którzy wierzą w mądrzejszy, ciekawszy i wielobarwny Tarnów. Sam oddaję się nim od czasu do czasu. Ale wizja przyszłości naszego miasta musi powstać w procesie debaty specjalistów, w oparciu o rzetelną inwentaryzację potencjału endogennego miasta (w tym analizę wieloletnich przychodów miasta), a także w prawdziwej rozmowie z mieszkańcami. Ważne przy tym, by trzymać się rzeczywistości, prawdziwych faktów a nie interpretacji faktów spisanej po latach, gdy już wszystko wszyło fajnie. Ważne by tworząc wizję przyszłości liczyć koszty i RPO (zwrot z inwestycji). W przeciwnym przypadku skończymy źle, rozczarowująco, demobilizująco społecznie. Tak jak inwestycja w Brainville w Nowym Sączu, od kilku lat, po bankructwie, czekające na kupca.
Mając przed oczami 60 km od Tarnowa ten pomnik krótkowzroczności władz i zbiorowego ulegania fantasmagoriom, powinniśmy działać odważnie, ale zabezpieczając tyły, to znaczy myśląc o hierarchii potrzeb tych, którzy już w Tarnowie mieszkają, lokalnym biznesie a nie tylko wyimaginowanym inwestorze. Piszę o tym, bo już wiele lat temu przestrzegałem małopolskich decydentów, ale także samego autora pomysłu przed zaangażowaniem publicznych środków w Brainviille (przypomnę, że miał to być drugi, tym razem polski „Hollywood”). Nie słuchali. Teraz budynek za ponad 100 mln zł czeka na lepsze (?) jutro.
Gdy mówię o trzymaniu się faktów, myślę także o nie idealizowaniu sytuacji i tworzeniu publicystycznych naciąganych ocen ex-post. Takie bowiem akcenty wiedzę w zawartych w tekście Marcina Pulita opisach „efektu Bilbao”. Znam to miasto zawodowo, moja organizacja realizowała  bowiem kilka projektów europejskich z baskijskimi firmami IT z tamtejszego parku technologicznego. Gościliśmy tam wiele razy - nie jako turyści, ale ludzie którzy spędzali tam czas na pracy, spotkaniach, rozmowach z świetnym specjalistami. Sporo się nauczyliśmy i dowiedzieliśmy. 
Po pierwsze teza o tym, że liczące ok. 350 tysięcy mieszkańców Bilbao wyszło z kryzysu dzięki rozwojowi w tym mieście Muzeum Guggenheima to – mówiąc oględnie - wielkie uproszczenie. To medialna narracja, w niewielkim stopniu zakorzeniona w faktach.

Euskadi (Kraj Basków) od początku XX wieku było liderem rozwoju przemysłowego w Hiszpanii, rozwijając się „na bogato”. Bilbao – stolica  kraju dotrzymywało kroku regionowi, mimo przeszkód. W 2 połowie tego stulecia miastem targały liczne przeciwności, np.  problemy związane z konkurencją dla firm przemysłu ciężkiego w dobie zmian technologicznych, kryzysy koniunktury związane z przemianami w ramach Wspólnej Europy, ale także zmiany polityczne. Mimo nich Kraj Basków był wciąż jednym z liderów rozwoju w Królestwie Hiszpanii. Z niskim bezrobociem, świetnymi kadrami inżynierskimi, liczną klasą średnią, topowymi uczelniami wyższymi i co tu dużo mówić bogatą kadrą menedżerską, budującą zapotrzebowanie na kulturę i sztukę. Euskadi i jego mieszkańców scalał także klej narodowy: język, zwyczaje, sięgające dawnych wieków przywiązanie do idei wolnościowych.
Z końcem XX wieku, mimo kryzysu przemysłowego region ten podjął niezwykle aktywną walkę o nowoczesną tożsamość, stwarzając warunki do rozwoju firm high-tech, zastępujących stare branże gospodarcze. To częścią tej właśnie strategii wychodzenia z kryzysu stała się decyzja o budowie Muzeum. Muzeum jako lekarstwa głównie na poprawę nadszarpniętego wizerunku osłabionego kryzysem regionu.  
A na początku XXI wieku Kraj Basków znów był już … najbogatszym, nie licząc Madrytu, regionem Hiszpanii w przeliczeniu PKB na 1 mieszkańca. Ta charakterystyka nijak pasuje do Tarnowa, czy też innych miast średniej wielkości w Polsce, o których sanacji mamy rozmawiać.
Muzeum Guggenheima to oczywiście sztandarowy projekt wizerunkowy Bilbao, ale jego znaczenia nie wolno przeceniać. Koszty budowy całej budowli okazały się gigantyczne – przekroczyły zaplanowane wcześniej 100 mln dolarów, co spotkało się nie raz i nie dwa z protestami mieszkańców a nawet otwarło drogę do postępowania prokuratorskiego.  Dziś wiemy, że bezkrytyczne kreowanie przez media tzw. efektu Bilbao w świetle nowoczesnych poglądów na rozwój to populatyzacja nieprawdziwych tez, niebezpieczna gdy staje się podstawą decyzji władz. Sporo można o tym przeczytać, także w sieci, także po polsku (http://www.instytutobywatelski.pl/wp-content/uploads/2012/12/Analiza_Bilbao.pdf). Już ta lektura pokazuje, że w kreowaniu rozwoju miast nie ma „złotych strzałów”, nie ma „efektów Bilbao”, za to potrzebna jest strategia (a w niej wizja), ludzie, determinacja, ciągłość i … łut szczęścia rządzących. Kupa myślenia, mnóstwo kompromisów i ustaleń, moc roboty. Cudów nie ma.    
Bez urazy proszę – jesteśmy po jednej stronie! Nie piszę tego tekstu po to, aby wchodzić w polemikę z Marcinem Pulitem o to która mojsza racja jest ważniejsza, lecz po to, by zaproponować wprowadzenie dyskusji o Tarnowie XXI wieku we mniej publicystyczne przestrzenie fachowej debaty, do której Marcina i innych zainteresowanych zapraszam. Może więc mniej piszmy, za to więcej spotykajmy się, by twórczo, na spokojnie, w zgodzie z realiami miasta i wiedzą o kanonach rozwoju rozmawiać o przyszłości? Rok wyborczy to świetny pretekst, aby takie spotkania dały owocne rezultaty.
Krzysztof Głomb




wtorek, 20 marca 2018

Edukacja motorem rozwoju Tarnowa?

Tomasz Olszówka w swym nocnym wpisie na Facebooku uderzył w czułą strunę tematu, który rezonuje we mnie od dawna. I szczerze mówiąc:  o którym trudno mi pisać bez emocji. Czyli o Tarnowie jako potencjalnej polskiej stolicy edukacji cyfrowej. O mieście, którego jestem lokalnym patriotą i w którym żyję z wyboru. Ale i mieście, z którego na ogół muszę wyjechać, by zrobić coś dla mnie ważnego, co mnie napędza, daje kopa, ale jednocześnie jest dokładaniem sensownej cegiełki do  - jak powiedzieć, by  nie dmuchać w balon? - modernizacyjnego rozwoju Polski, czy wzmocnienia kapitału intelektualnego kraju.
Stowarzyszenie, którego prezesem jestem dłużej, niż Władimir Władimirowicz Putin – prezydentem Rosji, w marcu br. roku obchodzi dwudziestolecie swojej działalności. Jak dotąd przeżyliśmy działając nieprzerwanie wszystkich ministrów informatyzacji od 2002 roku, a teraz już czwartego od - cyfryzacji, starając się robić rzeczy sensowne, nowoczesne a czasem pionierskie. To my  w 2005 roku zaproponowaliśmy i nazwaliśmy w Polsce po raz pierwszy nowe podejście do tzw. wykluczenia cyfrowego, proponując w miejsce „zwalczania” rzeczonego myślenie o integracji (inclusion) cyfrowej. To SMWI podjęło poważny spór z tymi, którzy w kilku rządach twierdzili, że samo udostępnienie (podaż) e-usług publicznych spowoduje automatycznie wzrost korzystania z nich (popytu na nie), by w końcu po latach zyskać dowody swej racji w wynikach niezależnych i niepodważalnych badań społecznych. To w Tarnowie kilka lat temu wykluł się termin „dydaktyka cyfrowa”, o której dziś uczą się studenci uczelni pedagogicznych  - jak słyszę nie raz, nie dwa od wykładowców akademickich - z podręcznika Dydaktyka epoki smartfona, wydanego nakładem naszej organizacji. 
W 2012 roku za projekt POLSKA CYFROWA RÓWNYCH SZANS, potocznie nazywany projektem Latarnicy Polski Cyfrowej, otrzymaliśmy w Genewie główną nagrodę w kategorii „budowanie potencjału cyfrowego” w globalnym konkursie WSIS Project 2012 organizowanym przez ITU (Światową Unię Telekomunikacyjną). Przez 4 lata realizowaliśmy ten największy w Europie program aktywizacji cyfrowej pokolenia 50+, zapraszając do świata Internetu 280 tys. Polek i Polaków. Kilka lat później z pasją zaangażowaliśmy się w  przełomowy jak się okazało od strony badawczej i pilotażu metod nauczania projekt Laboratorium Dydaktyki Cyfrowej dla szkół woj. małopolskiego. A w 2014 -  powstało centrum badań, pilotaży, testów i praktyk edukacyjnych FARBYKA PRZYSZŁOŚCI, o pracy której mógłbym napisać książeczkę. Za dwa dni zaczynamy nowoczesne, metodycznie innowacyjne szkolenia dla 2600 nauczycieli liceów i techników małopolskich. Kilka dni temu 170 ekspertów edukacji cyfrowej z całego kraju, nie boję się powiedzieć, jej elita zawodowa i intelektualna, dyskutowała przez 2 dni w Tarnowie i zawiązała krajową Sieć Edukacji Cyfrowej KOMET@, której SMWI jest kreatorem i koordynatorem.      
Zarysowuję ten obraz - sporego przyznacie - potencjału SMWI, bo Tomasz Olszówka  do wypowiedzi sprowokował mnie swoim wpisem na temat szans rozwojowych Tarnowa, ale i wątpliwości, czy aby „miasto” dobrze korzysta z faktu, że nas – SMWI -  ma na miejscu,  blisko i życzliwych. Postanowiłem zatem jasno się określić i wypowiedzieć, licząc na dyskusję ze wprowadzonymi w temat, ale także na to, że być może tekst ten przeczytają osoby nie znające aktywności mojej organizacji a zainteresowane rozwojem miasta.   
Najpierw podstawa metodologiczna. W swoich analizach i działaniach reprezentuję ten nurt nauki o rozwoju i praktyki działań rozwojowych, który największych szans upatruje w pobudzaniu i wykorzystaniu endogennego potencjału miasta, a zatem potencjału miejscowego - rodzimego - przywiązanego także emocjonalnie do miasta, a uzupełnianego dobrze przemyślanymi inwestycjami zewnętrznymi w obszary nowoczesności i innowacji. To pogląd klasyczny, w Polsce reprezentowany np. przez szkołę prof. Gorzelaka i badaczy z centrum EUROREG. W pełni podzielam jego pryncypia, wskazując na pułapki przeinwestowanych miast, które uwierzywszy w zbawczą moc funduszy unijnych zbudowały zamki na piasku, jak choćby sądeckie „Brainville”, przed którym nota bene przestrzegałem decydentów, zanim zdecydowali się w nim utopić dziesiątki milionów. Przestrzegałem bezskutecznie jak widać.
Wychodząc z tego założenia, w uwarunkowaniach wewnętrznych Tarnowa poszukiwałem takich elementów wewnętrznego potencjału, który może stać się realnym silnikiem rozwoju, zasilanym naturalnymi zasobami miasta i jego otoczenia (aglomeracji?, subregionu? regionu?), a przy tym rokującym dobrze i stabilnie na przyszłość w możliwie długiej perspektywie. 
Wbrew celebrowanym od czasu do czasu w mieście, a wynikającym po części z tęsknoty starszego pokolenia do czasów gigantomanii lat realnego socjalizmu, napędem rozwojowym miasta nie będą duże zakłady przemysłowe: Zakłady Azotowe, Zakłady Mechaniczne, czy Tamel. Obecnie ich sytuacja jest dobra, ale przecież silnie zależy ona od globalnej koniunktury, więc łatwo może się pogorszyć, na co nie będziemy mieć wpływu. Co prawda zakłady te gwarantują lekko rosnące wynagrodzenia, które stopniowo zwiększają popyt, czyli dają zarobić tarnowskim gestorom usług i handlowcom, ale wzrost ten rok do roku jest relatywnie niewielki. Mają one ponadto niewielką zdolność do zatrudniania młodej kadry. A zatem nie oferują atrakcyjnych miejsc pracy w zawodach, które młodzi uważają za warte powrotu do miasta po studiach lub pozostania w nim po ukończeniu tarnowskich szkół wyższych. 
Rzeczywistego napędu dla rozwoju miasta poszukiwać trzeba zatem w średnich i małych przedsiębiorstwach oraz podmiotach kreatywnych. I je szczególnie wspierać. Na przykład wobec nielicznych innowacyjnych firmy firm takich, jak elPLC, Strefa Kursów, czy CENTERMED - mających w swoich branżach silną ogólnopolską (a w przypadku elPLC międzynarodową) pozycję, władze miasta powinny uruchomić realne mechanizmy pomocowe im dostępne, bazujące na ogół na środkach unijnych. Realne, to znaczy adresujące potrzeby tych przedsiębiorców (np. zapewnienie kadr na poziomie średnim odpowiednio wykształconych w publicznym systemie oświaty), pomagające w przełamaniu barier na które natrafiają one w mieście (np. z potrzebami budowy nowej hali na gruncie miejskim), odpowiadające na inicjatywy proponowane przez przedsiębiorców (np. pilotażowego wdrożenia usługi czy rozwiązania nowych technologii w mieście w celu ich przetestowania lub pierwszego wdrożenia). 
Bardzo znaczącą szansę dla rozwoju Tarnowa jako miasta innowacji, przyciągającego do siebie młodych ludzi i wykorzystującego swój naturalny potencjał widzę we wzmacnianiu jego roli jako ponadsubregionalnego ośrodka nowoczesnej edukacji. System oświaty podstawowej i ponadpodstawowej jest wystarczająco rozbudowany, dysponuje przyzwoitą infrastrukturą i zapewnia swoje usługi na obszarze co najmniej subregionalnym. Infrastruktura PWSZ należy do najlepszych w kraju, by nie powiedzieć że jest najlepsza. Nowoczesna edukacja to jedna z najbardziej przyszłościowych funkcji i szans na rozwój Tarnowa XXI wieku. Obok wspierania lokalnych liderów MSP i może wzmocnienia roli Tarnowa jako centrum kultury właściwie jedyna (uprzedzam: proszę nie wchodzić ze mną w polemikę, twierdząc, że motorem rozwoju będzie… turystyka. Bo nie będzie, jak w 90% polskich gmin, które w swoich strategiach postawiły na rozwój tejże i nic z tego od dawna nie wynika).
Dlatego od bardzo już dawna, bo od blisko 10 lat, w różnych gremiach i na różne sposoby, proponuję przestawienie przez decydentów wajchy z pasywnych działań wspierających deklaratywnie przedsiębiorców oraz z różnych akcji quasi-promocyjnych o nieznanej skuteczności na wykreowanie tarnowskiego modelu (programu) rozwoju nowoczesnej edukacji (w który SMWI i jego partnerzy oczywiście chętnie wprzęgną swój ogólnopolski potencjał). Pomyślmy przy tym o tym procesie jako o inicjatywie stworzenia nowej jakości usług cywilizacyjnych, które Tarnów świadczyć będzie młodym rodzinom z dziećmi, które właśnie z tego powodu (świetnej, nowoczesnej edukacji) zechcą w Tarnowie pozostać lub się do niego przeprowadzić np. z Krakowa. Pomyślmy oczywiście także o usługach edukacyjnych dla dorosłych, wpisanych w cykl Long Life Learning, oferowanych na zasadach komercyjnych. Weźmy pod uwagę usługi e-learningowe, których liderem może być w Tarnowie firma Strefa Kursów. Wysilmy wyobraźnię i zobaczmy małe firmy młodych ludzi, którzy produkują edukacyjne filmy, aplikacje mobilne, gry wideo. Zauważmy wreszcie, że taki system edukacji XXI wieku zasycać będzie w naturalny sposób i testować nowe usługi i narzędzia edukacyjne – z pewnością głównie cyfrowe, wyprodukowane przez firmy, jakie można wyinkubować wokół takiej klasy przedsięwzięcia. Tak zbudowany model, nie mający dziś w Polsce konkurencji, wsparty środkami unijnymi (na projekty cyfryzacyjne w perspektywie budżetowej UE 2021-2027 Polska może otrzymać nawet 2 razy tyle funduszy co w ostatnich latach!) – będzie realnym motorem rozwojowym naszego miasta. Już w XX wieku taki model rozwoju został pozytywnie zweryfikowany w wielu ośrodkach na świecie, którym groziła zapaść rozwojowa. Tarnów może być pierwszym polskim miastem stawiającym na edukację jako główny czynnik rozwoju i modernizacji.    
Mógłbym o tym jak taki model ma wyglądać i jak go zrealizować mówić wiele i długo. Temat, jako się rzekło, mam przemyślany. Dla jego realizacji potrzebna jest w gruncie rzeczy wizja współdzielona przez decydentów i konsorcjum podmiotów różnego typu, swoisty klaster, który podejmie się opracowania i realizacji tarnowskiego takiego prorozwojowego modelu edukacji XXI wieku w mieście średniej wielkości. Piszę o tym na siedem miesięcy przed wyborami samorządowymi. Może ktoś aspirujący do władz miasta przeczyta i się zainspiruje?     
Jak zawsze, chętnie o tym porozmawiam.
Krzysztof Głomb